- STOWARZYSZENIE KELNERÓW POLSKICH -

- Wywiad udzielony przez Prezesa dla portalu money.pl -

Zamieszczamy artykuł z wywiadem udzielonym przez Prezesa dla portalu money.pl, pod redakcją Konrada Bagińskiego:

"W naszej branży niewiele osób obchodzi bunt restauratorów, bo kelnerów i kucharzy jest już jak na lekarstwo. Kto mógł, uciekł wcześniej" - mówią dla portalu money.pl kelnerzy i pracownicy gastronomii. Wiele osób nie dało po prostu rady czekać na to, aż lokale znów będą mogły działać.

Spora część restauracji, barów i innych lokali gastronomicznych nie jest już zainteresowana przejawami buntu. Skala upadłości w branży jest ogromna, aczkolwiek trudno ją na tę chwilę oszacować. Jednymi z pierwszych ofiar lockdownów byli kelnerzy - obecnie prawie zbędni w miejscach, które jeszcze działają i serwują jedzenie na wynos. Większość prawdopodobnie odeszła z branży na dobre.

W Polsce jako kelnerki i kelnerzy pracuje ok. 40 tysięcy osób. To dane oficjalne, ale to jest liczba trudno weryfikowalna. Z pewnością jest ich więcej, bo spora część pracuje na czarno albo na umowach cywilnoprawnych.

"Kelnerzy to urodzeni handlowcy, oczywiście ci dobrzy. Więc większość z nas nie ma wielkich problemów z przebranżowieniem się. Oni poszli do innych branż. Jeden wozi paczki, został kurierem, koleżanka pracuje na stacji benzynowej" - mówi w rozmowie z money.pl Marcin, młody kelner z Warszawy. Jeszcze niedawno pracował w sieciowej restauracji, dziś obsługuje klientów w sklepie internetowym.

"Faktem jest, że - jeśli chodzi o tę branżę - lockdown uderzył przede wszystkim w młodych ludzi. Dla systemu i większości ludzi jesteśmy niewidzialni. Kelner to u nas nie zawód, tylko takie czasowe zajęcie. Proszę sobie przypomnieć: ile razy przed pandemią widział pan w knajpie kelnera albo kelnerkę po pięćdziesiątce? Na zachodzie tak pracuje mnóstwo osób w sile wieku, sporo starszych. W Polsce to jest kompletna nisza" - mówi Adam z Krakowa.

Tę obserwację potwierdza Michał Chabior, prezes Stowarzyszenia Kelnerów Polskich i członek zarządu Polskiej Izby Hotelarzy.

"Pracodawcy nie zapewniają stabilności, odpowiednich warunków, godziny pracy są dziwne. To się czasem ociera o niewolnictwo, jeśli ktoś przychodzi do pracy i nie wie o której skończy. Wiele osób nie ma zapewnionej stałej godnej pensji, nie ma związków zawodowych" - wylicza.

M. Chabior dodaje, że jeśli chodzi o obecny lockdown, sytuacja zawodowych kelnerów z dużym doświadczeniem i pracujących dla renomowanych restauracji i hoteli już dawno została wyjaśniona.

"Oni w znacznej mierze zostali zwolnieni. Mieli umowy o pracę, dostali wypowiedzenia i po prostu się przebranżowili. Pozostaje pytanie, czy oni do tego zawodu wrócą - można mieć co do tego spore obawy" - mówi M. Chabior.

Z kolei pracownicy zatrudniani na czarno bądź umowy cywilnoprawne zostali bez pracy z dnia na dzień. Ta część firm, które radzą sobie z dostarczaniem jedzenia do klientów, stara się wykorzystać kelnerów jako dostawców. Robią tak pizzerie, ale i inne restauracje z jedzeniem, które można łatwo dowozić.

"Pizzerie to specyficzny kawałek rynku. Pizza świetnie sprawdza się w dowozie, są restauracje, które i przed lockdownem miały na przykład 2 stoliki albo żadnego a i tak świetnie dawały sobie radę. Po prostu ponad 90 proc. zamówień miały z dowozem. Jeśli któraś miała kelnera albo kelnerkę, to oni się teraz zajmują wożeniem placków. Ja tak przynajmniej robię, wiem, że to powszechna praktyka w branży" - mówi nam Marek, pracownik jednej ze stołecznych pizzerii.

Do tej pory kelnerzy i inni pracownicy gastronomii mogli dorabiać poza stałym miejscem pracy. Konferencje, eventy, wesela pozwalały zarobić dodatkowe pieniądze. Teraz te możliwości są również zamrożone.

A branża gastro - kiedy rząd pozwoli jej znowu pracować - musi szykować się na kolejny problem.

"Wiele osób już nie wróci do tej pracy" - mówi Michał Chabior i ostrzega, że po otwarciu gastronomii oraz hoteli, firmy będą miały spory problem ze skompletowaniem załogi.

"Dwudniowy kurs dla kelnera kosztuje ok. 2 tysięcy złotych. Którą firmę po pandemii będzie stać na to, by zapłacić takie sumy?" - pyta. Problem dotyczy sporej części rynku - przede wszystkim renomowanych restauracji oraz hoteli.